Od dzisiaj w moim autorskim sklepiku jest już w przedsprzedaży premierowa książka w kolorze indygo „BYĆ DUSZĄ”. Każdy, kto kupi tę książkę teraz, otrzyma ją tuż przed Narodowym Świętem Niepodległości. Przesyłka jest darmowa, więc kurier dostarczy ją do wybranego paczkomatu lub pod wskazany adres. Dlaczego warto kupić tę pozycję w przedsprzedaży? Bo ze względu na rosnące koszty nakład nie jest duży, więc kupujący będzie miał pewność, że dostanie ją w pierwszym możliwym terminie. To oczywiste, że przy większym zainteresowaniu będziemy robić dodruki, ale to zawsze troszeczkę trwa.
I jeszcze w sprawie autografu lub dedykacji z Pola. Proszę wyraźnie zaznaczyć w zamówieniu, dla kogo ma być ta dedykacja, bo czasami kupujecie książkę na prezent. Proszę więc o wyraźne określenie: dla mnie lub dla mamy Basi, cioci Peli czy wujka Stefana. I to byłoby na tyle ogłoszeń parafialnych a teraz w ramach promocji mały fragment tej książki:
Nie kłóćmy się o to, czym jest „dusza”, bo dyskusja na ten temat toczy się już od czasów Sokratesa i Platona, poprzez filozofów ostatnich wieków, i trwa do dziś. Jeśli zagłębimy się w filozoficzne rozważania o duszy, szybko zorientujemy się, że nie ma jednej definicji. Jest ich mnóstwo, często są sprzeczne i dowodzą jedynie, że musimy przyjąć jedną z nich albo odrzucić samą ideę posiadania duszy. Miałem czas, żeby sobie wyrobić takie stanowisko, w końcu obywałem się bez duszy przez długie lata, a w zasadzie przez całe życie, jeśli nie liczyć wczesnego dzieciństwa, kiedy to ksiądz wpędził mnie w taką traumę i poczucie winy, że odprawiałem pierwsze piątki, pościłem, nie jadłem cukierków i robiłem inne głupie „ofiarki”, żeby jakoś uratować moją nieszczęsną duszę splugawioną grzechem pierworodnym. Na szczęście dość szybko, chociaż był to bardzo bolesny proces, uświadomiłem sobie głupotę tych bredni i powoli zapomniałem o czymś takim jak dusza.
Jako dorosły człowiek nie miałem pojęcia, że istnieje dusza, ale nie wiedziałem również, że jest coś takiego jak grasica, prostata, nadnercza, a nawet wątroba. Po pewnym, długim zresztą czasie, wszystkie te narządy dały o sobie znać i już wiedziałem do bólu, że gdzieś tam w moim środku tkwią sobie wszystkie. Dusza bolała dużo wcześniej, ale do głowy mi nie przyszło, że to dusza. Ot, miałem czasami „doła”, albo jak kto woli „psycha mi siadła”, i tyle. Dopiero wtedy, gdy moje zdrowotne problemy stały się bardzo poważne i gdy podjąłem heroiczną decyzję rozstania się ze służbą zdrowia i zająłem się samouzdrawianiem, coraz częściej natykałem się na książki, które zajmowały się duszą.
W każdym razie z duszą da się cudownie współpracować i właśnie na tym opierają się moje sesje hipnoterapii. Tyle że najpierw trzeba duszę oswoić, ułożyć, nauczyć się z nią komunikować, a w końcu zaufać jej na dobre i złe. A potem to już z górki, życie ściele się czerwonym dywanem pod stopami.
Każdy w mniejszym czy większym stopniu dba o własne ciało. Zwracamy uwagę na to, co jemy czy pijemy, chodzimy na spacery, na siłownię, na basen, biegamy, dbamy o higienę, a gdy coś jest nie tak, pędzimy do lekarza. Nie zostawiamy problemu, na przykład złamanej nogi, wierząc że „samo przejdzie”. A czy w takim stopniu dbamy o swoją duszę, czyli o psyche? Czy aby nie zostawiamy jej samej sobie, zamiast codziennie poświęcić odrobinę czasu, zadbać, wzmocnić, potrenować, dopieścić? Kiedy dbałość o higienę psychiczną wejdzie nam w krew i swojej duszy przeznaczymy przynajmniej tyle czasu ile ciału, większość problemów zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. I to nie jest żadna magia, czary-mary i ciemnogród, tylko jak najbardziej racjonalne działanie myślącego człowieka XXI wieku.