Pewnie już wspominałem, że koniec wakacji zawsze wyzwala we mnie pierwotne refleksje a odlatujące bociany tęsknotę za odlotem. To nie takie dziwne, skoro jakieś 80 – 90% rówieśników już nie żyje, a sympatycy moich rolek nazywają mnie starym, łysym dziadem. To oczywiste, bo nie stać ich na oryginalność, więc werbalizują tylko to, co widzą – starego łysego dziada. Denerwuje ich zapewne, że należę jeszcze do tych nielicznych, którzy byli wychowani na czterech pancernych i krwawych opowieściach II wojny światowej.
Co prawda kartki na żywność w czasie wojny dotyczyły moich rodziców, ale dla mnie były rzeczywistością stanu wojennego: na mięso, cukier, benzynę. Nie chciałbym, aby ci, dla których jestem starym dziadem, poznali taką rzeczywistość, bo pewnie już by sobie z nią nie poradzili. Z moim dzieciństwem także. Pamiętam do dziś, jak za błąd orograficzny (wójek) dostałem w szkole pięć łap linijką, a w domu tata poprawił pasem. Tak się wtedy uczyło i wychowywało dzieci. Zaciskałem zęby, żeby nie ryczeć, chociaż jeszcze wtedy nie wiedziałem, że prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze. Gang Marcela poznałem na estradzie dopiero w latach osiemdziesiątych.
Jestem także jednym z tych, którzy dzieciństwo spędzili bez telewizora. Z konieczności – nie z wyboru! Teraz rezygnuje się z telewizji ze względu na treści, a wtedy telewizji jeszcze nie było. Było polskie radio i słuchowiska! To one rozwijały moją wyobraźnię. Oprócz książek rzecz jasna, których dziś już nowe pokolenie prawie nie czyta, bo ogląda rolki. Większość dnia zabierała praca w gospodarstwie i tylko w niedziele, po obowiązkowej mszy miałem wolne, żeby pograć w piłę z chłopakami i dowiedzieć się co nieco o życiu, czyli seksie. W szkole i w domu to było tabu (tak jak teraz) a Internetu i stron porno nie było. Stąd słynne Zenkowe – Stachu, jak się to robi?
Długo nie miałem zielonego pojęcia, jak wygląda świat, potem przez chwilę wiedziałem wszystko o świecie, a teraz znów wiem, że nic nie wiem. Mam za to pewność, że ci, którzy twierdzą, że wiedzą – to idioci. Takie przekonanie nabyłem dzięki Internetowi i Google, ale nie dziwi mnie ani trochę, że idioci mają całkowicie odmienny ogląd i są w stanie mnie zabić za mój. Cieszę się jednak, że sam wydzierałem światu jego dobra i tajemnice, bo rodzina nie skupiała się na mnie i moich młodzieńczych problemach, tak jak to jest teraz. Wkraczałem w świat pełen możliwości, odkrywałem go, nabijając sobie guzy na głowie, ale czułem się bezpieczny. Naprawdę bezpieczny.
Jestem przecież z ostatniego pokolenia, które żyło w pokoju. Skończyła się II wojna światowa, więc dorastałem w najlepszym czasie, gdy świat stawał się lepszy. Zimna wojna była dla mnie abstrakcją, tak samo jak terroryzm, globalne ocieplenie i wieczna niepewność gospodarcza, która teraz dotyka moje dzieci i najprawdopodobniej będzie również dotyczyć wnuków. Żyję naprawdę w „najlepszych czasach”, a dzięki rozwojowi duchowemu stworzyłem sobie najlepszą starość. Mogę zatem wyrazić głęboką wdzięczność za mój los! Komu? Sobie – rzecz jasna. Jeśli ktoś tego jeszcze nie ogarnia, zrozumie po przeczytaniu mojej ostatniej książki z cyklu „Nie daj się umrzeć, czyli BYĆ BOGIEM”, która właśnie wróciła z korekty.
p.s
A w środowych sucharkach dziś jeden z moich ostatnich tekstów „ojczyźnianych”, pełen goryczy i rozczarowania w stosunku do polskiej rzeczywistości, którą miała cechować wolność, solidarność i sprawiedliwość a powoli rozkwitała korupcją, nepotyzmem i oszustwem. I tak już zostało na długo… To nagranie archiwalne, tylko z towarzyszeniem fortepianu, bo już zabrakło czasu na chórki, aranżację, studio itd. MALOWANE ORŁY