Taka właśnie jest druga zasada, dzięki której Japończycy potrafią starzeć się młodo. Autorzy przytaczają następujący przykład: Na stacji metra Shinjuku, jednym z newralgicznych centrów Tokio, jest supermarket, w którym wciąż pracują windziarze. To zwykłe windy, które każdy potrafi obsłużyć, wystarczy przecież wcisnąć guzik z numerem piętra. Jeden z windziarzy pracuje na tym stanowisku od roku 2004 co najmniej. Zawsze jest uśmiechnięty i wykonuje swoją pracę z entuzjazmem. Klienci go uwielbiają, pozwalają otwierać sobie drzwi, wciskać guzik, a wysiadając, przejmują jego ukłony!
Jak można cieszyć się takim prozaicznym zajęciem przez tyle lat? Można, jeśli życie przyjmujemy ze spokojem, czyli bez oczekiwań. Najczęstszym źródłem naszych cierpień jest oczekiwanie. Jeżeli robimy coś bez żadnych oczekiwań, nie cierpimy, bo nie liczymy na wynagrodzenie, gratyfikację, wyrównanie czy słowa wdzięczności. Na nic nie liczymy! Dlatego lepiej robić coś wyłącznie z potrzeby serca albo nie robić wcale! Takie postępowanie przynosi radość i szczęście! Obdarowaliśmy kogoś czymś bez oczekiwań i jest okay! A jeśli ten ktoś kiedyś w jakiś sposób nam się odwdzięczy, mamy przemiłą niespodziankę. Czy to nie lepsze od zawodu, gdy czegoś oczekujemy i nie dostajemy nic?
Przyjmować życie ze spokojem to dla mnie nic nowego. Piszę o tym prawie w każdej z moich książek, bo widzę, jak ludzie płyną z nurtem życia, często młócąc bezdurno rękoma po wodzie, aby płynąć pod prąd. Tracą na to mnóstwo energii, ale i tak wcześniej czy później opadną z sił i rzeka życia zaniesie ich do Oceanu Wieczności. W końcu ten ocean i tak nas pochłonie, ale czy koniecznie wypełnionych frustracją, zniechęceniem i żalem? Czy nie lepiej podać się nurtowi życia i płynąć nie tracąc energii? Od czasu do czasu machnąć jedną ręką, żeby nie wpaść na mieliznę, od czasu do czasu drugą, żeby popłynąć lepszą odnogą rzeki życia, bez nadmiernych oczekiwań i roszczeń? Nie oczekujesz niczego, ale za to z wdzięcznością przyjmujesz wszystko, co ci się ukaże za następnym zakolem rzeki. Japończycy potrafili się tego nauczyć a my nie?
Autorzy książki „Ikigai” wskazują na ten sam błąd podczas medytacji. Niektórzy z medytujących oczekują, że jak tylko usiądą w pozycji medytacyjnej i zamkną oczy, zacznie się dziać Bóg wi co: objawienie, iluminacja i nirwana! Nie o to chodzi w medytacji. Wystarczy wyprostować kręgosłup i skupić się na własnym oddechu. Jeśli skoncentrujemy się na powietrzu, które przechodzi tam i z powrotem przez nasz nos automatycznie zacznie rozjaśniać się umysłowy horyzont. Wiemy doskonale, że umysł aż kipi od myśli, pomysłów i emocji, więc gdy tylko uda nam się na chwilę zatrzymać w głowie stado wrzeszczących małp natychmiast poczujemy, jak umysł regeneruje się i nabiera jasności.
Medytacja sprawia, że w mózgu pojawiają się fale alfa i theta. Ci, którzy medytują regularnie, uzyskują ten stan prawie natychmiast, początkujący muszą się skupiać na oddechu nawet przez pół godziny, zanim to nastąpi, ale warto. Poczujecie się wtedy jak przed zaśnięciem albo po gorącej kąpieli. Nic tak nie rozluźnia, jak medytacja, nic tak nie wspomaga ciała, jak medytacja, nic tak nie wycisza umysłu, jak medytacja, ale niektórzy wolą leżenie pod palmami na Hawajach. Można i tak, ale warto pamiętać, że swoje Hawaje macie w sobie na wyciągnięcie ręki… wróć! Na wciągniecie kilku oddechów. Miłego wciągania zatem.