Nie jestem w stanie pomóc nikomu, kto zaklinował się w chorej rzeczywistości. Ludzie przeżywają prawdziwe tragedie: umiera im ktoś najbliższy, otrzymują diagnozę śmiertelnej choroby, tracą cały swój majątek. Gdy taki ktoś przychodzi do mnie, czego się spodziewa? Że jestem cudotwórcą, zrobię jakieś czary-mary, rozpacz minie i wyjdzie ode mnie szczęśliwy jak szczypiorek na wiosnę? Rozumiem, pragnie pomocy, ale ja muszę mu otworzyć oczy na bolesną prawdę, której nie akceptuje i nie chce znać. Jaka to prawda? Że sam jest twócą swojego losu, nikt inny.
To nie znaczy wcale, że jest winny temu wszystkiemu, co go spotkało, ale na pewno te sytuacje stworzył. Pewnie, że nie powiem tego na pierwszej sesji, nie chcę być przecież gwoździem do jego trumny. Potrzeba trochę czasu, aby zrozumiał, że to, co nam się przydarza, jest efektem naszych myśli, uczuć, działań i cały czas zdajemy jakieś duchowe testy czy kartkówki. Na egzamin też kiedyś przyjdzie czas, niektórzy twierdzą, że właśnie teraz zdajemy taki ostateczny egzamin jako ludzkość. Jesteśmy kropelką w oceanie jednego, ogromnego BYTU i ten egzamin przejścia do jedności możemy zdać tylko przez miłość, wdzięczność i radość.
To, co się teraz wyrabia to fantastyczna okazja, żeby zorientować się, jak przygotowaliśmy się do tego egzaminu. Żyjemy w nieustannym potoku kłamstw, oszukują nas z każdej strony, każda prawda ma antyprawdę, każdy fakt jest podważalny, każdy fałsz ma niezbite dowody, że fałszem nie jest, chociaż tak naprawdę WSZYSTKO JEST FAŁSZEM. Jeśli chcecie potwierdzenia, obejrzyjcie sobie ten filmik o Antarktydzie. Nie zapominajmy, że wciąż żyjemy w dualności i że sami tę rzeczywistość zaakceptowaliśmy. Nic w naszym życiu nie jest przypadkowe: ani śmierć kogoś najbliższego, ani diagnoza, ani plandemia – nic, po prostu nic! To wszystko prosi o naszą akceptację płynącą z głębi serca, nie z umysłu.
Nigdy nie będziemy szczęśliwi jeśli nie zaakceptujemy rzeczywistości taką, jaką jest! Jeśli naprawdę chcemy się przebudzić, to musimy, po prostu musimy zaakceptować naszą covidową rzeczywistość. Tkwimy w niej po uszy więc mimo to, że jesteśmy zanurzeni w absurdalnej atmosferze plandemii, nauczmy się kochać. Wybijmy sobie z głowy marzenia o wolności, radości czy pokoju jeśli będziemy nienawidzić, zamiast kochać! To jest fundament duchowości, która nie ma niczego wspólnego z religiami, czy oddawaniu czci jakiemuś bóstwu, nie mówiąc o dewocji. I to nie jest jakieś fantazyjna konfabulacja, polatywanie z aniołkami i nocne Polaków rozmowy z Plejadianami! To jest duchowość praktyczna.
Duchowość pojęta w taki sposób uwalnia od strachu i otwiera życie w pokoju i miłości. Mimo to ludzie wciąż wybierają tzw. realizm, czyli wyścig szczurów pracując do utraty tchu! Albo ucząc się czegoś, co już nie jest, albo wkrótce nie będzie akceptowalne, bo z góry wiadomo, że wszystko kiedyś okazuje się fałszem. Wciąż myślimy i tracimy ogromną energię (konkretnie pieniądze, które są ekwiwalentem tej energii) na to, abyśmy wylądowali i zamieszkali na Marsie! Dlaczego podnieca nas życie na Marsie? Tylko dlatego, że wciąż nie potrafimy żyć na Ziemi?