Przyleciała do mnie pierwsza jaskółka! Naprawdę! Już objaśniam co to za jaskółka. Jak zapewne wiecie, nie było moim marzeniem zostać sprzedawcą swoich książek. Zostałem nim tylko dlatego, że nikt, żadna hurtownia i żadna księgarnia nie chciała ich sprzedawać. Nie chodzi o to, abym dożył tej pociechy, żeby te księgi zbłądziły pod strzechy, jam przecież Staś, nie Adaś! Staś po prostu chciał pisać, a nie handlować. Wysłałem mnóstwo ofert, bez najmniejszego rezultatu. Jedna sympatyczna pani z pewnej hurtowni wyjaśniła mi, że gdyby się na to zdecydowała, zostałaby wykluczona z sieci hurtowni, całkowicie poza systemem więc wypadnie z rynku.
W tej sytuacji dałem sobie spokój z rynkiem księgarskim, biorąc słowa tej pani na serio. Przysiadłem fałdów, straciłem sporo czasu na naukę (bolało) i pieniędzy na założenie internetowego sklepu, ale jest, działa. Zapomniałem o księgarniach, m-pikach i hurtowniach na zawsze. Aż tu nagle księgarnia w Zgierzu, zdecydowała się na sprzedaż moich książek. Serio! Jako pierwsza i jak na razie jedyna w Polsce będzie oferować swoim czytelnikom wszystkie moje papierowe książki.
Okazuje się, że jednak można to robić bez groźby banicji i wypadnięciu z rynku? Potraktowałem zatem tę ofertę jako pierwszą jaskółkę, która co prawda nie czyni wiosny, ale jest miłym precedensem. Być może znajdą się inne księgarnie, które także zechcą sprzedawać poza utartym systemem, uczciwie, bez pośredników, z przyzwoitą marżą? Same się nie znajdą – nie łudźmy się. A księgarnia „Pan Tadeusz” w Zgierzu zdecydowała się tylko dlatego, że jej współwłaścicielem jest brat mojego serdecznego przyjaciela.
I właśnie wtedy przyszło do mnie z Pola, że mam przecież mnóstwo internetowych przyjaciół, którzy mają swoich braci, kuzynów czy przyjaciół prowadzących takie małe księgarnie. Jedno Wasze ciepłe słowo może zrobić więcej niż sakramencko drogie ogłoszenie po telewizyjnych wiadomościach. A swoją drogą Łukasz Rudzki, autor mojego sklepu autorskiego, kombinuje właśnie nad uruchomieniem sprzedaży hurtowej.
A może wcale nie trzeba mieć księgarni, żeby kupić po cenie hurtowej np. 10 czy 20 książek i rozsprzedać wśród swoich znajomych? Całkowicie poza systemem! Czujecie czaczę? W stanie wojennym mój przyjaciel aktor chodził po mieszkaniach w bloku jako domokrążca, bo nie miał co do garnka włożyć. I sprzedawał tylko jeden, jedyny tomik poezji. Nie tylko przeżył stan wojenny, ale jeszcze kupił sobie malucha. Nie to żebym coś sugerował, ale jakby co…