Z cyklu: Pokochać siebie (27)
Większość ludzi ma problem z kochaniem siebie. Bo przecież miłość do siebie brzmi trochę infantylnie, a poza tym to pierwszy krok do narcyzmu, prawda? Nieprawda. To pierwszy krok do tego, żeby nie zwariować w świecie, który płaci lajkami i serduszkami za taniec na TikToku, a nie za pogodzenie się z własnymi niedoskonałościami w lustrze.
Miłość własna to nie jest głośne obwieszczanie wszystkim, że jesteś zajebisty. To raczej ciche i ciepłe „dziękuję” powiedziane sobie po cichu rano, kiedy udało ci się wstać z łóżka. A nie wszyscy mają na to ochotę, gdy życie przypomina bardziej grę w pokera niż strategiczną układankę. Ludzie, którzy muszą mówić światu, jacy są cudowni, wcale nie kochają siebie. Oni się siebie boją. Dlatego próbują przekonać wszystkich wokół, że są kimś wyjątkowym – żeby chociaż przez chwilę samym sobie nie wydać się nic niewartym.
Prawdziwa miłość własna nie potrzebuje publiczności. Właściwie najlepiej rośnie w ciszy. To stan, w którym nie musisz przekonywać innych, że jesteś warta kochania, bo już sama siebie kupiłaś – z całym dobrodziejstwem inwentarza: z bałaganem w głowie, wstydem z przeszłości i cellulitem. I wtedy – zaskakujące, ale dopiero wtedy stajesz się naprawdę dostępna dla innych. Bo nie oczekujesz od nich, że załatają ci dziury w duszy, tylko możesz z czystym sercem coś dla nich zrobić, bez kalkulacji i neurotycznego „a oni mnie też lubią?”.
Miłość własna nie czyni cię przecież ślepą na innych. Wręcz przeciwnie – pozwala wreszcie patrzeć na nich bez krzywego zwierciadła oczekiwań i strachu. Jeśli siebie nie kochasz, to każda uwaga staje się atakiem, każda odmowa – zdradą, a każde „nie” – końcem świata. Ale jak już jesteś ze sobą za pan brat, to świat może ci nawet splunąć w zupę, a ty najspokojniej w świecie poprosisz o nową.
Bo prawdziwa miłość do siebie to nie wianek z róż na głowie i taniec na łące – to odwaga wstania po upadku, gotowość przytulenia się mimo wszystko i czułe „jeszcze raz”. To nie jest łatwe, od czasu do czasu „łapiemy doła” i myślimy o sobie jak najgorzej. Takie doświadczenie też jest potrzebne, żeby sobie powiedzieć: „Nie jestem idealna/y. I właśnie za to się kocham”.