Zauważcie, że im więcej wprowadza się leków, tym więcej pacjentów leży w szpitalnych łóżkach. Jeszcze nie tak dawno lekarz diagnozował osobiście pacjenta w domu na zasadzie: serce, płuca, wątroba, zaziębienie, stawy… i wystarczyło. Studia medyczne były zawsze trudne, ale bez przesady. Tę wiedzę dało się jakoś opanować, nie tracąc z oczu pacjenta jako całości. Teraz to niemożliwe, bo opisano, nazwano i wpisano w odpowiednią rubryczkę 26 tysięcy chorób! Żaden student nie jest w stanie tego ogarnąć! Medycyna jako wiedza całościowa przestała istnieć, ale wciąż istnieje medycyna alternatywna.
Gdy po raz pierwszy wchodzi patient do mojego gabinetu, zazwyczaj taszczy z sobą gruby skoroszyt pełen wyników badań, prześwietleń, analiz i diagnoz. Najczęściej jest zniesmaczony, że nie jestem zainteresowany oglądaniem tej makulatury. Zawsze muszę pytać, czy wie, czym jest medycyna alternatywna. Tłumaczę, że nie jestem lekarzem i moimi patientami zajmuję się holistycznie. Lekarze są od tych 26 tysięcy chorób, ja jestem tylko od jednego jedynego zadania: żeby obudzić w chorym wewnętrznego doktora, który doskonale poradzi sobie z tymi 26 tysiącami chorób. Pod jednym warunkiem: gdy patient mu na to pozwoli.
Zawsze zachęcam moich patientów do wejścia w świat natury, bez piguł i nieustannego diagnozowania. Dostają ode mnie mnóstwo narzędzi, aby wyrwać się z rockefellerowskiego więzienia, w które ich zapędzono. Wcale nie muszą w nim tkwić, o ile otworzą się na nowe, odetną od starych przekonań i uruchomią drzemiącą świadomość. Wielu z nich tak zrobiło i cieszą się teraz pełnym zdrowiem umiejętnie chronionym przez nowy tryb życia! Ci, którzy nie chcą tego zrobić, zostają przy pigułach. Męczą się tak, jak to opisała wczoraj Margaret, Kasia, Alicja i w końcu umierają.
Nie zalecam patientom niczego bulwersującego (przynajmniej dla mnie). Nie na tym polega medycyna alternatywna. Żadnego picia krwi z czarnego koguta, lizania skóry pewnego gatunku żab czy gotowania zupy z muchomorów. Pewna część moich patientów coś takiego przerabiała i najczęściej byli w opłakanym stanie. Zalecam im metody doskonale znane od setek lat i nie waham się upubliczniać je w swoich książkach. Jedną z nich jest samouzdrawianie za pomocą energii chi. Moja książka „Popierdywanie metafizyką” nauczy jak sobie pomóc w ten sposób, ale od czasu do czasu dostaję publiczną ripostę w rodzaju: ”Uzdrawianie energią nie pochodzi od Boga, to jest nauka demonów, (inteligentne energie) zło zawsze działa pod pozorem dobra. Demon może również naprawić to co popsuł, ale konsekwencje duchowe zawsze są opłakane. Prawdziwe uzdrowienie polega na tym, że człowiek wielbi Boga i cały ulega wewnętrznej przemianie, nawraca się, bo doświadczył interwencji z Nieba. Bóg nie uzdrawia dla samego uzdrowienia, ale po to, aby człowiek się nawrócił i był przez to zbawiony”.
Margaret marzy się połączenie medycyny akademickiej z niekonwencjonalną, ale do czegoś takiego musi dorosnąć nie tylko medycyna, ale również pacjenci. Czy autorka powyższej riposty jest w stanie wejść w świat medycyny kwantowej? Czy kiedykolwiek przekroczy granice, w których tkwi od lat i odważy się spróbować innych sposobów, które opisuję w swoich książkach? Czy zechce sprawdzić obietnicę wyzdrowienia oferowaną poprzez medycynę niekonwencjonalną? Doskonale wiecie, że to są pytania retoryczne ale jeśli macie ochotę odpowiedzieć, nie widzę przeszkód.