Monika Irsmanbet
Święta i ich magia rozsiewa się po świecie i oprócz sześciu krajów, w których są absolutnie zakazane, ludzie zaczynają świętowanie, kupowanie, pakowanie, pamiętanie. Wczoraj przybiegła do mnie śliczna muzułmańska sąsiadka, twierdząc, że do mojego ogrodu donosiciel wrzucił paczki dla niej. Była cała rozpromieniona i opowiadała, że to prezenty na „krismas” dla siostry i męża. Jakież to było miłe, że te przejęte przez chrześcijan święta sprawiają tyle radości również jej i jej rodzinie. Na koniec Ramadan (ichnie święto) przyniosła nam całe michy regionalnego, pakistańskiego jedzenia i nie pomyślałam, że te święta również sprawiają im tyle radości.
Byli jednak królowie, których te święta przerażały, zasmucały, wprawiały w paniczny strach i którzy ich po prostu nienawidzili. Począwszy od Heroda, który na samą wieść, że rodzi się król Miłość, wpadł w szał i amok. Hitler również gardził tym czasem i każdą Wigilię spędzał samotnie w głębokim stanie depresyjnym. Być może spowodowane to było tym, że 21 grudnia odeszła jego mama i z tą stratą nie mógł się pogodzić do końca. Stany przywódcy rzutowały oczywiście na jego żołnierzy i atmosfera świąt w ściśle nazistowskim gronie była co najmniej nieprzyjemna. Hitler gardził chrześcijaństwem i uważał, że wychwala słabość i nadwątla ducha niemieckiego. Pragnął, aby Niemcy odeszli od chrześcijaństwa. Sam był agnostykiem, a większość jego żołnierzy z czasem przeszła na poganizm. Wszyscy zgodnie chcieli zawłaszczyć święto i tworzyli kolędy o tematyce nazistowskiej, kartki ze swastykami, ciasta i symbole runiczne. Głosili, ze Mikołaj to wzór nordyckiego Odyna i prowadzili zaciekle śledztwo, by udowodnić, że w XVI wieku na stosach płonęły dobre poganki i zielarki. Twierdzili, że chrześcijanie popełnili zbrodnie w tamtym czasie.
Podobnie miało się to u Stalina, który również nie znosił świąt i z całych sil wywyższał Nowy Rok. Miał nadzieje, że to ateistyczne widowisko zastąpi religijny przeżytek. Przez kilka lat po wojnie w Polsce bardziej wystawnie czczony był 18 grudnia, dzień urodzin słońca narodów. Ach – proletariusze wszystkich krajów łączcie się. 25 Grudnia 1989 roku na rumuńskiego dyktatora Nicolae Ceausescu i jego żonę wydano i wykonano wyrok śmierci. Rozstrzelano oboje, a dyktator krzyknął: historia mnie pomści. 25 grudnia 1991 roku upadło ZSRR i po raz ostatni opuszczono powiewającą nad Kremlem radziecką flagę. Dzisiejszy prezydent do dziś mówi, że ten dzień jest dla niego wyjątkowo nieludzki i nie świętuje go wcale. Znanymi ateistami, którzy otwarcie mówili, że te święta ich nie interesują byli Bruce Lee, Marlena Dietrich, Freud, Hawking, Orwell czy Pawłow. Trzymali się jak najdalej od tej tak nam bliskiej magii świąt.
A tak sięgając wstecz, to 25 Grudnia jest starożytnym, pogańskim świętem Sol Invictus, Słońca Niezwyciężonego i zbiega się ono z przesileniem zimowym. Jest to właśnie ten cudowny, magiczny, wspaniały czas, gdy Słońce powraca, a dni zaczynają się robić coraz dłuższe. Chrześcijaństwo zapożyczyło wiele symboli i świąt związanych z kultem słońca. Wyszydzając i umniejszając pogaństwu, czerpie od nich niezmierzone ilości razy. Oddawanie czci Słońcu Niezwyciężonemu, które właśnie 25 Grudnia powracało i pokonywało mrok nocy było jednym z najważniejszych obyczajów mitraizmu
Dziś to święto jest narodzeniem naszego króla Miłości i tak je obchodzimy. Moja siostra zwykle zabiera w ten dzień swoich małych synów do miejsca, gdzie mogą zobaczyć szopkę. To dla dzieci wciąż wielkie wydarzenie i pamiętam jak mały Daniel, zobaczywszy Jezuska w żłobie, ściągnął z wózka swój kocyk, nakrył dziecię, mówiąc mu na ucho Happy Birthday Baby. Tak więc Sto Lat maluszku i bądź nam drogowskazem. Miłości dla wszystkich w te i nie tylko święta, radujmy się i łączmy w pokoju i świadomości gdzie i po co jesteśmy! A za kilka miesięcy obalimy śmierć i będziemy wołać Alleluja!