Moja mama pewnie przewróciłaby się w grobie gdyby zobaczyła co je teraz jej syn na obiad czy kolację. A je sałatki z pokrzyw, mleczu, skrzypu, babki lancetowatej i szerokolistnej – po prostu z chwastów! Pamiętam z dzieciństwa, że zawsze ciągnęło mnie do mniszka, ale gdy tylko włożyłem do buzi piękny, żółty kwiat natychmiast dostawałem reprymendę od mamy – nie jedz, bo się otrujesz!!! I to przekonanie zapadło w moją podświadomość na długo, bardzo długo aż w końcu wyrzuciłem je do mentalnego kosza wraz z innymi przekonaniami, które mi nie służą. Teraz codziennie zjadam sześć łodyżek mniszka, zgodnie z zaleceniem pewnej pani z Serbii i czuję się z tym świetnie.
A jedzenie sałatki z chwastów niewątpliwie mi służy. Dzięki substancjom, które mają w sobie, możemy pobudzić energie samouzdrawiania organizmu, czyli naszego wewnętrznego doktora. Musimy być jednak cierpliwi. Natura nie pracuje tak jak Big Farma, chwasty działają powoli, inaczej niż piguły które skutkują natychmiast. Dopiero po pewnym czasie stan zdrowia może się poprawić – ale za to na dłużej! Od kwietnia, gdy w moim ogródeczku są już leki z Bożej apteki, nie biorę żadnych suplementów. Przepraszam za to dr. Czerniaka (pozdrowienia) i Jerzego Ziębę (jeszcze głębsze ukłony), ale aż do późnej jesieni nie będę Waszym klientem. Żadnych suplementów! Nawet z witaminy C rezygnuję. Chwasty mi wystarczą.
Sałatki z chwastów jem teraz dwa razy dziennie, bo zjadam dwa posiłki. Pewnie, że „chwasty” stanowią mniej więcej połowę sałatki, druga połowa to szpinak, rukola lub sałata! Wszystko to przyprawione przesmacznym sosem, dipem czy dressingiem nazywajcie, jak chcecie, ale mała żonka robi je wyborne i sałatka jest naprawdę pyszna. Jak zapewne wiecie, nie jestem człowiekiem, który uwielbia cierpieć, jak zaleca wiara katolicka, bliżej mi do hedonisty i gdyby sałatka nie smakowała, nie wziąłbym jej do ust! Mogę zatem zapewnić – zdrowa i smaczna!
Już widzę skwaszone miny mieszkańców blokowisk, wszak oni nie mają swojego ogródeczka, a nie wszyscy chcą na swoim balkonie uprawiać chwasty. Można sobie z tym poradzić, jeśli tylko raz w tygodniu wybierzecie się na rubieże miasta. Zbieracie solidne porcje „chwastów”, tak żeby wystarczyło Wam na tydzień, do jakiejś torby foliowej z mokrą ścierą na dnie, żeby nie zwiędły. Po powrocie do domu myjemy je, wkładamy do szklanych słoików i do lodówy! Wystarczy każdego dnia wyjąć jeden słoiczek, pokroić zawartość i dodać do sałaty! I można?!
To jest taki jeden z myków prozdrowotnych. Mówię o nich w nowym filmiku ZNAJDŹ SWÓJ MYK NA ZDROWIE! Mamy przecież nasz ulubiony piątek, piąteczek, połowa maja, więc czas na pogaduchę. I od razu przepraszam, bo podczas nagrania zapędziłem się i powiedziałem, że moje cyklameny wystawiam do ogródeczka, a wieczorem wracają na parapet. A miało być: moje cyklameny spędzają całe lato w ogródeczku, a jesienią wracają na parapet! Duża różnica, prawda? Uprzedzam zatem, żebyście mnie nie zasypali negatywnymi komentarzami, bo jednak wolę te pozytywne. Nie tylko ja, ale YouTube je uwielbia, więc nie zapomnijcie coś skrobnąć. Ku chwale Ojczyzny!
P.S.
Jeszcze raz przypominam o linkach umieszczonych w tekście postu, które nie chcą się otwierać niektórym czytelnikom. Nie otwierają się gdy wchodzicie na moją stronę z FB, bo Felicjan często je blokuje. Taki ma zwyczaj. Jeśli na tę stronę wejdziecie z Googla, wprost z adresu https://www.niedajsieumrzec.pl/blog/ nie ma tego problemu. Wystarczy sprawdzić.