Z cyklu: Pokochać siebie (2)
Jestem pewien, że moje piątkowe wpisy nie będą współgrać ze wzorcami, jakie wynieśliśmy z domu, ze szkoły czy z kościoła. Wychowywano nas na skromną owieczkę w stadzie, by za miliony kochać i cierpieć katusze. Kto chce niech cierpi za miliony, ale niech nie czyta moich piątkowych postów, bo będę konsekwentnie namawiał do pokochania siebie bez cierpienia za innych i bez zabiegania o pochwalne pobekiwania.
Nie mam żadnych wątpliwości, że potrzeba akceptacji musi zniknąć z twojego życia jeśli chcesz czuć się spełniona/y. Chyba że cierpienie sprawa ci przyjemność. Jak mawiała moja babcia: jeszcze się taki nie urodził, kto by każdemu dogodził, więc takie starania są psu na budę. Nie przejdziesz przez życie, aby kogoś nie zranić, zdenerwować czy urazić. Nie ma takiej możliwości. To cena za człowieczeństwo, którą płacisz przez całe życie.
Od kiedy zacząłem występować publicznie, oprócz aplauzu zetknąłem się z oznakami wrogości i niechęci. Nie byłem na to przygotowany, bo w swoich tekstach nie chciałem nikogo urazić. I bolało, naprawdę bolało! Im bardziej „przebijałem się” z moją twórczością, tym więcej miałem nienawistników. Kiedy wreszcie zrozumiałem, że nie mogę podobać się wszystkim, moje teksty zaczęły być naprawdę agresywne i piętnujące. Mam więc tych nienawistników do tej pory, tyle że to mnie już ani trochę nie wzrusza.
Bez względu na to czy moja „rzeczywistość” jest akceptowana czy nie, robię swoje. Nie będę poświęcał swoich przekonań dla zyskania sobie szerokiej przychylności. Nie złożę na ołtarzu akceptacji mojej wizji świata, ze względu na obrzydliwy hejt. Nie jestem politykiem, który musi na zawołanie zmieniać swoje poglądy. Nawet ich rozumiem, bo nie tylko muszą mieć aprobatę swojego wodza, ale także przyszłych wyborców, często wahających się, a to nie jest łatwe. Muszą być tubą swojego wodza jeśli chcą wspinać się po drabinie politycznej kariery.
Łatwo dostrzec tę nieodpartą potrzebę akceptacji u polityków, dużo trudniej u „normalnych” ludzi, ale zapewniam, że jest powszechna. Wielu z nas nie zdradza swoich odmiennych poglądów, aby nie narazić się na wrogość albo nie denerwować tych, których lubimy. Zdecydowanie łatwiej je zmienić, aby zasłużyć sobie na czyjąś przychylność i ludzie tak robią. Ty też? To łatwy sposób, ale niebezpieczny, bo odbija się głęboko na własnej samoocenie i zagnieżdża się w podświadomości. Musisz wiedzieć, że to podstępna pułapka dla twojego duchowego rozwoju.