Gdy pierwszy raz zetknąłem się z terapią Marisy Peer byłem prawie pewien, że nie sprawdzi się w moich sesjach hipnoterapii. Marisa jest wykształconym akademicko lekarzem, ale poszerzyła swoją praktykę o zabiegi, jakich nauczyła się od kanadyjskich szamanów. Pisałem już o niej kiedyś, ale dziś wspominam o tym, bo zsynchronizowałem tę jej metodę z hipnozą i… żuchwa mi opadła widząc niesamowite rezultaty jej stosowania.
Terapię Marisy stosuję pod koniec moich sesji terapeutycznych, kiedy już patient oswoi się z falami alfa i rozluźni na tyle, żebym mógł nawiązać kontakt z jego podświadomością. Właśnie wtedy proszę, aby podświadomość przeniosła go do tego zdarzenia w jego życiu, w którym zainicjował się problem, zanim stał się zdiagnozowaną chorobą. To może być nowotwór, depresja, kłopoty sercowe, wszystko, co ciąży i nie pozwala cieszyć się życiem.
A wiecie kiedy poczułem prawdziwy szacunek dla Marisy Peer? Kiedy przekonałem się, że podświadomość zawsze, na 100% przenosi patienta do takiego momentu. Podkreślam – ZAWSZE! Potem wystarczy trzymać się procedury Marisy, aby energetyczne rozpuścić ten wirtualny guz w duszy a ciało najczęściej adoptuje się do naszego rozwiązania. Najczęściej to wcale nie znaczy, że zawsze.
Czasami ten wirtualny guz związany jest z ogromną traumą, wstydem, hańbą, skrępowaniem i patient za żadne skarby nie chce ujawnić tego co zrobił. Mówi wtedy, że podświadomość nigdzie go nie przeniosła! Gdy to się zdarzyło pierwszy raz, uwierzyłem, ale teraz już wiem, że to ściema. Podświadomość ZAWSZE przenosi patienta tam, gdzie trzeba, tyle że on nie chce tego ujawnić. To nieprawda, że w hipnozie terapeuta może wejść w każdy duchowy obszar patienta. Otóż może wejść tylko na tyle, o ile patient pozwoli! Warto o tym wiedzieć.
Tak czy siak, patient zawsze odnosi korzyść, zdając sobie sprawę, gdzie jest pies pogrzebany. Co prawda nie mogę energetyczne rozpuścić jego wirtualnego guza metodą Marisy, ale on sam może sobie z tym poradzić, wyznając wstydliwą prawdę przyjacielowi, psychologowi czy… księdzu. Gdy problem jest wyjątkowo haniebny zalecam patientom, aby opowiedzieli o tym staremu drzewu, to może być dąb, brzoza, grusza, jabłoń… wszystko jedno. Najważniejsze, żeby ten mentalny guz przetransformować w energię miłości, aby nie zamienił się w jak najbardziej realny, złośliwy nowotwór.
p.s.
Wiem, że na tej stronie mam wielu wirtualnych przyjaciół, niektórych znam (wirtualnie rzecz jasna), bo od lat komentują, serduszkują i wspierają mnie swoją energią. Dlatego chcę się odwdzięczyć w taki sposób: kalendarz moich sesji (wszystkie sesje prowadzę przez WhatsApp) jest już zapełniony do września, ale jeśli ktoś z internetowych przyjaciół prosi o pomoc dla kogoś, kogo rekomenduje, zawsze staram się znaleźć dla niego jakieś „okienko”. Chociaż tyle, żeby Wam uwidocznić, jacy jesteście dla mnie ważni! Dzięki!