Wczoraj omówiłem proste metody profilaktyczne dotyczące koronawirusa, a dziś opowiem co można, a nawet trzeba zrobić gdy już nas dopadnie objawowo! Bezobjawowym pierdołami nie zawracam sobie głowy, bo mnie bardziej śmieszą niż Joasia Kołaczkowska z kabaretu „Hrabi”. Zatem interesują mnie objawy i uczulam wszystkich na obserwowanie własnego ciała, aby wyłapać ten moment gdy infekcja się zaczyna. Potem gdy proces się rozbuja, dużo trudniej ją opanować, więc nie starajmy się niczego „przechodzić”.
Objawy znacie na pamięć: łamanie w kościach, ból głowy, lekka gorączka, złe samopoczucie – typowe. W bonusie utrata węchu czy smaku więc jeśli chcecie, możecie natychmiast dzwonić po kosmitów, żeby Was zabrali na stadion narodowy. To jest jedyne, zalecane wyjście przez rząd, media i ministra od chorób. Nigdy z tego nie skorzystałem, a infekcja dopadała mnie dwa razy w tym sezonie. Oczywiście, że nie pozwoliłem sobie na testowanie przez pana doktora. To taka głupia to ja już nie jestem. Może głupia, ale taka to już nie...
I teraz to co za chwilę przeczytacie, broń Boże nie traktujecie jako porady! To nie jest porada, to jest opowieść o tym jak ja i moja rodzina radzimy sobie z infekcją, nic więcej. A radzimy sobie, stosując zalecenia doktora Jaśkowskiego, za które ma moją dozgonną wdzięczność. Wychodzenie z infekcji trwa dwa dni, praktycznie jeden! Co godzina zażywam pół łyżeczki witaminy C, co pięć godzin czubatą łychę węgla drzewnego, raz na dzień dużą porcję witaminy D3 i wieczorem sauna! Koniec! I nie pytajcie mnie ile tej witaminy D, bo nie chcę, żeby jutro w drzwiach stanęli smutni panowie ze służb. Poszperajcie w Internecie, kto szuka ten znajdzie.
Innym sposobem jest połączenie witaminy C i lizyny plus ekstrakt z zielonej herbaty, proliną N-acetylocysteiną, selenem i pierwiastkami śladowymi (podaję za dr. Rathem). Jeśli jednak przegapiliście początek infekcji i czujecie się naprawdę podle, a przed oczami wciąż widzicie zdjęcia wynoszonych trumien, które telewizja pokazuje od roku ku pokrzepieniu serc, dr. Rath radzi przyjmować witaminę C i lizynę w postaci wlewów dożylnych. Mamy wtedy maksymalną skuteczność działania.
To nie jest wiedza tajemna i każdy lekarz ją zna, ale za cholerę Wam jej nie zaleci, chyba że ma do Was zaufanie i zrobi to po cichu, po wielkiemu cichu. Tak jak to zrobiła ze mną 14 lat temu pani doktor pierwszego dotyku, uświadamiając mnie w wielkiej tajemnicy jak wyjść z raka bez chemioterapii i radioterapii. Oficjalnie możecie liczyć na szczepionkę, kwarantannę i respirator. No cóż, system musi chronić swoje szemrane interesy i zrobi wszystko, żeby żadne alternatywne sposoby leczenia nie odebrały mu kury znoszącej złote jaja.