Po wczorajszym poście Moniki o szczęściu nie mogłem zrobić niczego innego jak tylko napisać o suplemencie, który daje szczęście. Nie, to nie będzie post o marihuanie, grzybkach lub korzeniach halucynogennych. Nie napiszę także o medytacjach, bo w piątek staram się przedstawiać coś dla ludzi „normalnych”, a normalny człowiek nie medytuje, co najwyżej modli się na niedzielnej mszy. Odłóżmy też naszą metafizyczną duchowość i skupmy się na czymś, co KAŻDEMU przynosi szczęście. Jest tego trochę, każdy wie, czym to się je, ale bardzo rzadko praktykuje, a dopiero codzienna praktyka prowadzi do szczęścia, nie ma zmiłuj!
Zacznijmy od priorytetów! Budzimy się rano, więc musimy wiedzieć, co jest tego dnia najgorsze do zrobienia. Od tego musimy zacząć! Tych priorytetów jest mnóstwo: siusiu, śniadanie, dentysta, zakupy, gimnastyka, kolejny rozdział książki, serial, czyszczenie butów, wizyta u lekarza, obiad, spacer, telefon do szpitala, kolacja, odkurzanie i mnóstwo innych. Wszystko to POWINNIŚMY dziś zrobić, ale zastanówmy się raczej, co MUSIMY zrobić. Na pewno musimy zrobić siusiu, iść do dentysty (to jest najgorsze dla mężczyzn) i zadzwonić do szpitala do lekarza chorej mamy (a to wredny typ i rozmowa z nim to koszmar). Nie zaczynajmy więc od śniadania, spaceru czy oglądania serialu. Nic się nie stanie gdy tego akurat nie zrobimy. Zacznijmy dzień o tego, co musimy zrobić, choć jest najgorsze. Właśnie tak! I proszę mi nie mówić, że o takim podejściu do priorytetów nie wiedzieliście. Dlaczego więc tego nie robicie?
Asertywność. Doskonale wiecie, że to umiejętność odmawiania i swobodnego wyrażania własnej opinii, dlaczego więc merdacie ogonem przed tą rudą zołzą w pracy tylko dlatego, że sypia z Waszym szefem? Ktoś ci proponuje wyjazd na grzyby, nie chce Ci się jak diabli, bo zaplanowałaś(eś) sobie weekendowe leniuchowanie, ale się zgadzasz. Zgadzasz się, bo Ci zależy na akceptacji i nie jesteś w stanie znieść odrzucenia. Chcesz się podobać, prawda? Chcesz, żeby wszyscy Cię kochali i tylko z tego powodu zachowujesz się wbrew sobie. Postępujesz nienaturalnie, a czasami wręcz groteskowo, żeby nie narazić się na krytykę. Boisz się odrzucenia i rezygnujesz z „bycia sobą”, bo… nie wypada tak siedzieć, nie wypada tak mówić, nie wypada tak robić! I dlatego robisz tak, jak wypada, a nie tak, jak wynikałoby to z Twojej osobowości. Zapomnij więc o asertywności i szczęściu, bo to nierozłączna para.
A wrażliwość? Wrażliwość niejedno ma imię, to nie słabość i naprawdę nie ma powodu, żeby ją ukrywać. Nie tylko wrażliwość na czyjąś krzywdę czy nieszczęście, która nie pozwala przejść obojętnie obok płaczącego dziecka czy bezdomnego psa. Chodzi również o subtelne uczucia, jakie rodzą się w nas po usłyszeniu śpiewu ptaka czy starej ludowej piosenki. Czasami widuje się takich wrażliwców zafascynowanych kroplami rosy na pajęczynie na krzaczku róży. Kocham ich, bo ja nie uzależniam wrażliwości od tego czym ktoś jest zafascynowany. Życie to huśtawka emocji od smutku do radości, ale nie wszyscy potrafią znaleźć pomiędzy nimi równowagę. Ważne, żeby nie ukrywać swojej wrażliwości i nie wstydzić się przystanąć obok pajęczyny na krzaczku róży. A co, gdy widzisz jak ktoś wlezie w tę pajęczynę, bo pod różą siedział kot, więc go kopnął? Nie ukrywaj swoich emocji, tylko dlatego, że zrobił to ktoś na kim Ci „zależy”. Daj świadectwo swojej wrażliwości, pokazując swój gniew. Nie chowaj go do środka, aż zawiąże się czarny woreczek w Twojej podświadomości.
Priorytety, asertywność i wrażliwość. Prawda, że banalnie proste? Warto zażywać takie mentalne suplementy. Nic nie kosztują, a przy zastosowaniu nie mają skutków ubocznych. Wszyscy je doskonale znają, ale wolą o nich zapomnieć i biadolić jakież straszne jest życie. Pewnie, że do szczęśliwego życia nie wystarczą, mam jeszcze dla Was kilkaset podobnych suplementów, ale te są tak ważne dla duszy, jak witamina C i D3 dla ciała. Miłej suplementacji zatem!