Te święta przywróciły mi wiarę w ludzi… No! Może trochę przesadziłem. Przywróciły mi wiarę w świadomość czytelników tej strony. Otóż — po raz pierwszy w moim sieciowym życiu — dostałem jedną, jedyną wirtualną kartkę. Ale za to: żadnego głupawego filmiku, żadnego durnowatego wierszyka pełnego pisanek, zajączków, piskląt, bazi, baranków i zmartwychwstałego Jezusa! Kiedyś dostawałem gigabajty takiego badziewia.
Okazuje się, że konsekwentne trzymanie się swoich wartości zawsze przynosi rezultaty. A ja konsekwentnie pisałem, że każdy dzień jest dla mnie świętem. Każdego dnia świętuję Wielkanoc, Boże Narodzenie, Dzień Niepodległości, imieniny, urodziny, Dzień Kobiet, Dziecka, Babci, Dziadka… i co tam jeszcze chcecie. I takiego świętowania — również codziennie — życzę wszystkim. Codziennie, podczas medytacji, wysyłam do Was energię miłości wprost z pola serca. I to jest dla mnie ważniejsze niż ten cały świąteczny bębenek, podbijany przez media i marketing.
Kiedyś to miało jeszcze jakiś sens. Trzeba było wybrać i kupić kartkę pocztową, napisać coś — i to ręcznie — kupić znaczek, i wysłać. Ale teraz? Każdy ma swoją listę mailingową i jednym ruchem, metodą „kopiuj-wklej”, wysyła nieograniczoną ilość koszmarnych życzeń świątecznych. Żadnego słowa od siebie, żadnego wysiłku intelektualnego, żadnego serca. Tylko tandetne gotowce, pełne pazłotka i sztampowych wyrazów. Dlatego tak ogromną radość sprawia coś, co jest dalekie od tego kiczu — zwykłe, proste słowa, płynące prosto z serca. Taki właśnie wzruszający mail, bez baranków, zajączków i kurczaczków, dostałem kiedyś na Wielkanoc. Zachowałem go do dziś, bo był pierwszy.
Chcę to napisać publicznie, Stasiu, bo prawdopodobnie uratowałeś mi życie, a już zdrowie — to na pewno, w tym psychiczne. To, co piszesz, to nie tylko treści medialne, jak u większości. To nie promocja własnego biznesu. To Twoja postawa życiowa wobec drugiego człowieka. I za to Ci z całego serca dziękuję. Jesteś jedyną osobą, która w Wielką Sobotę odpowiedziała na moją prośbę i udzieliłeś mi porady, wsparcia. Napisałam do czterech znanych osób. Naprawdę myślałam, że zejdę, a Ty poświęciłeś mi chwilę swojego czasu i udzieliłeś pomocy — zupełnie bezinteresownie. W przeciwieństwie np. do znanego pana, promującego się prawie codziennie, gdzie dostałam od sekretarki info, że nie udzielają porad. Czyżby? A jak kupię suplementy, to poradę dostanę? Zawsze miałam wątpliwości co do niego — taka babska intuicja. Sam wiesz, że potrzebowałam na cito jakiegokolwiek wsparcia, bo świrowałam. Ty mnie uspokoiłeś, że tak to musi wyglądać. Po prostu, po ludzku, zareagowałeś. I choć nadal dochodzę do siebie, a sił mam tyle co jajko wielkanocne, to z całego serca: Dziękuję. Uchroniłeś mnie przed pójściem do konowała. Niech w dwójnasób dobra karma do Ciebie wróci. Do Ciebie i Twojej Małej Żonki. – Wiesława Z
I teraz tradycyjnie już dostaję kilka takich wzruszających maili of różnych ludzi na każde święta. Nie publikuję ich, bo nie zawierają magicznej klauzuli „Chcę to napisać publicznie”, ale są dla mnie ważne. Może nie mam armii lajków, może nie krzyczę najgłośniej w Internecie, ale jeśli choć jednej osobie przywróciłem równowagę — to znaczy, że było warto. A to, co się liczy naprawdę, to cicha obecność wtedy, gdy świat dudni.