Tak się zastanawiam: czy mój stosunek do ludzi zmienił się z czasem, czy zawsze taki byłem? Może przykładam zbyt dużą wagę do świadomego rozwoju, a za małą do tego, co we mnie genetyczne czy rodowe? Ta myśl przyszła mi do głowy na zwykłym bazarku, gdzie kupowałem warzywa. Bo jak wiecie, wciąż głównie odżywiam się warzywami. Głównie – chociaż czasem pozwalam sobie na jajko na miękko, kawałek łososia czy odrobinę tatara.
Mała dygresja: wciąż słyszę, że warzywa są dziś „niejadalne”, bo glifosat, opryski, wyjałowiona ziemia, brak minerałów. I coś w tym pewnie jest, ale uważam, że korzyści przewyższają niekorzyści. Jem dwie wielkie michy surówki dziennie i nie biorę żadnych suplementów – z witaminami C i D3 włącznie! Nie potrzebuję. Czuję się świetnie i nie choruję. Koniec dygresji, wracamy na bazarek.
Robiłem zakupy z sąsiadką, która targowała się o każdą marchewkę czy pęczek pietruszki. Sprzedawcy jej ustępowali, opuszczając po kilka groszy. Patrzyła na mnie podejrzliwie, bo ja płaciłem tyle, ile żądano. To ją wyraźnie bolało, ale jakoś wytrzymywała do czasu gdy kupując buraki, zapłaciłem trochę więcej – nie mieli drobnych, a ja machnąłem ręką. Potem musiałem się tłumaczyć jak sztubak, że te kilka groszy mnie nie zrujnuje, a dla człowieka, który stoi cały dzień na zimnie, to większy utarg.
Sąsiadka patrzyła na mnie co najmniej dziwnie i w końcu parsknęła: rozumiem, jesteś z tych, co to rozdają napiwki kelnerom! Oczywiście, że zawsze zostawiam napiwek, ale ich nie rozdaję. Nie zdajecie sobie sprawy, jaka trudna jest praca kelnera! Byłem nim kiedyś, więc wiem. W filmie rzecz jasna, ale przez cały dzień zdjęciowy kelnerowałem! To była katorga! I ja miałbym teraz sępić na tych ciężko pracujących dziewczynach czy chłopakach?
Zapewne zastanawiacie się, czy przekonałem sąsiadkę co do mojego zachowania? To bez znaczenia, bo właśnie wtedy zacząłem sobie przypominać, czy zawsze tak było? Otóż tak. Nawet wtedy, gdy nie śmierdziałem większym groszem. Pozostałość po przodkach? Nawyk? Kompleks wyższości karmiący moje ego? Klaudiusz pewnie chciałby postawić bezdyskusyjną diagnozę, ale ja tego nie zrobię. Po diagnozie kolej przecież na terapię, a ja nie chcę wyleczyć się z tej choroby. Bez względu na jej źródło.
p.s.
„Wystawka, panama i kit” pochodzi z przedwojennej gwary warszawskiej i określa pozerstwo, zadęcie, szpanerstwo. Ta piosenka ma swoje warszawskie korzenie dzięki Staśkowi Wielankowi. Zaprzyjaźniliśmy się, więc Stasiek musiał zostawić swój odcisk w moim zbiorze piosenek biesiadnych. Napisałem tekst, taką małą obyczajową publicystykę, do której muzykę napisał właśnie on, legendarny już bard warszawski. Wziął też udział w nagraniu na jednej ze swoich cyi, a miał w swoim domu niezły zbiór akordeonów. I po co i na co ten cymes i szyk? Wystawka, panama i kit! PANAMA I KIT