UCIĘTE GŁOWY ZE ŁZĄ W OKU…

Hydroponiczne mięso, rozwój technologiczny, cierpienie zwierząt, gospodarstwa chłopskie, fermy hodowlane, globalne ocieplenie, manipulacje genetyczne.

Dziękuję bardzo za niezwykle różnorodne komentarze dotyczące hydroponicznego mięsa, ale tak jak się spodziewałem, prawie wszystkie mają wspólny mianownik. Zdecydowana większość opowiada się za zakazem hodowli przemysłowej, chociaż Krystyna nie jest aż tak ortodoksyjna: Dlaczego, aby jeść mięso, musimy przedtem okrutnie postępować ze zwierzętami? Są metody humanitarnego traktowania zwierząt hodowanych na mięso. Czy mamy je oglądać tylko w Zoo? Żadne laboratoryjne produkty! Jestem na nie! Taki jednoznaczny stosunek do sztucznego mięsa popiera także Kaśka: Jestem za zakazem taśmowej produkcji wszelkich mięs, i Ania: Mięsa z probówki nie ruszę z własnej woli oraz większość komentatorek.

Andżelika podeszła do problemu bardziej pragmatycznie: Jeśli chodzi o sztucznie wyhodowane mięso, nie mam swojego zdania. Gdyby nie byłoby wzbogacane środkami, czort wie, jakimi… może to jest jakieś wyjście. Technologia ma nam służyć, nie unikniemy jej. Dokładnie! Ludzkość rozwijała się zawsze, postęp był nieunikniony, a teraz niesamowicie przyspieszył. Czy mamy opierać się innowacjom tak jak kiedyś przerażeni brytyjscy robotnicy, którzy niszczyli maszyny parowe? Należymy do społeczeństwa, które wciąż ma wybór, może zaakceptować hydroponiczne mięso albo dalej urywać głowy kurom, tak jak to robili nasi przodkowie. Dla mnie wartością dodaną jest aseptyczna produkcja, w której nie stosuje się antybiotyków, hormonów czy innych substancji, które zawsze używane są w przemyśle mięsnym. Jemy te trucizny bez szemrania, chociaż niszczą nasze zdrowie bezlitośnie.  

Warto wiedzieć, że ilość gospodarstw utrzymujących trzodę chlewną spadła aż 13,5 razy w ciągu ostatnich dwóch lat. Gdyby wziąć pod uwagę małe gospodarstwa, które znam z własnego dzieciństwa, ta liczba byłaby dużo, dużo wyższa. Małych gospodarstw typu „koń, krowa, dwie świnie i dwanaście kur” już prawie nie ma. W takich gospodarstwach zwierzęta traktowano z miłością, mówiono o krowie żywicielce, koniu, który był wręcz członkiem rodziny, bo bez niego nie mógł odbyć się żaden ślub i pogrzeb, świnki trzymanej na święta, czy gęsi, pomimo że już wszystkie po wyroku, nie doczekały się kolędy. Teraz mamy ogromne fermy, gdzie zwierzę nigdy nie doświadczy miłości gospodarza, a ucięte głowy ze łzą w oku zwiędną jak kwiaty, które zwiędły.

A czy ograniczenie ilości emisji gazów cieplarnianych, jakie emitują fermy, jest bez znaczenia? Wiemy doskonale, że kilogram wołowiny generuje około 70 kg gazów cieplarnianych. Zwierzęta potrzebują paszy, a więc wycina się lasy, żeby zamienić je w pola uprawne, a to z kolei zwiększa zapotrzebowanie na wodę. Globalne ocieplenie nie jest bajką z tysiąca i jednej nocy, Paulo, a sztuczne mięso może zmniejszyć emisje gazów cieplarnianych nawet o 73%. W skali globalnej rzecz jasna. Przy tym wielbiciele karkówki z grilla czy schabowego z kapustą wciąż będą mieli to co tak lubią, bez pestycydów lub produktu modyfikowanego genetycznie.

I właśnie z tym jest największy ambaras! Czy możemy mieć stuprocentowe zaufanie do naukowców i nie obawiać się, że do sztucznego mięsa dodadzą jakiegoś świństwa, które ułatwi wejście do naszych ciał kolejnego srovida, na przykład? Albo czy nie zmienią oryginalnych zwierzęcych genów, aby dobrać się do naszego genotypu i przerobić nas w zombie? Otóż ja takiego zaufania nie mam i dlatego mój stosunek do sztucznego mięsa jest klasycznie wałęsowski: jestem za a nawet przeciw!

Subscribe
Powiadom o
guest

7 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments