Monika Irsmanbet
Langwedocja to bajeczny, malowniczy, górzysty teren południowej Francji. Zachwyca swoją urodą i tajemniczością. W okresie Średniowiecza był to całkowicie autonomiczny obszar, niezależne księstwo. Do dziś mówi się, że pod Langwedocją ukryte jest złote miasto. W XII wieku, gdy wokół panowało przekonanie, że kobiety nie mają duszy, że są dzikie i niebezpieczne, w Langwedocji miały pełne prawa społeczne i polityczne. Pamiętały o swojej wielowymiarowości, znały tajemnice przejścia i nieśmiertelności. Odchodząc, nie opuszczały tego miejsca i kreacja nabierała tylko mocy. Otwarcie mówiły, że to, co widzimy, jest i nie jest, a złoto to matrix i pułapka dla zmysłów zewnętrznych. Poza Langwedocją seks z kapłanem wypędzał złe duchy z dzieci, a w krainie Katarów dzieci i kobiety były traktowane szczególnie, z szacunkiem, wyjątkowo. To była sól w oku Watykanu.
W tym to właśnie czasie zrodziła się w papieżu zbrodnicza myśl i słynne jego słowa, które z dumą powtarzał: zabijcie wszystkich, a Bóg rozpozna swoich. To była odezwa do rycerzy, którzy bronili się przed wyprawą, twierdząc, że tam żyje mnóstwo katolików, zupełnie niewinnych ludzi. Kościół katolicki nazywając ich heretykami, wydał nieludzki wyrok „zabijcie wszystkich”. Tak zaczęła się okrutna rzeź Katarów. Złamano wszelkie panujące zasady rycerskiego kodeksu. Na kobiety, dzieci i starców, którzy schronili się w kościele (pod wezwaniem Marii Magdaleny) napadł otwarcie ze swoim wojskiem Szymon de Montfort łamiąc prawo azylu i prawo miłosiernego uduszenia. To, co tam się dokonało, jest zbyt nieludzkie, by opisywać, ale rycerz, który wszedł tam później, opisał słowami: krew płynęła po kostki.
Krucjata trwała, a wojskiem dowodził ulubieniec papieża Szymon, zagorzały katolik, o którym mówiono, że modli się albo walczy. Czaszkę Szymona roztrzaskał kamień, wystrzelony z katapulty przez młodą Katarkę. Po jego śmierci głoszono, że jako męczennik zasiadł po prawicy Boga Ojca. Taka to prawica i taki Bóg. Kolejną twierdzą Katarów, która spłynęła krwią było wzgórze Montsegur. To tam narodził się późniejszy wielki mistrz zakonu templariuszy. To z tamtego wzgórza popłynęło przesłanie, że dokładnie za 808 lat (a był rok 1209) zacznie się potężna zmiana energetyczna na ziemi. To wtedy właśnie na stosie spłonęło jednocześnie 200 kobiet i dzieci. To wtedy również wiele osób przyjęło wiarę katarską, mimo że mogli uratować swoje życie.
Dziś kroniki nazywają tych ludzi obłąkanymi, bo wprawiło ich w szok zachowanie spokoju przez idących na stosy. Decyzja papieża: wobec Katarów nie stosujemy miłosiernego uduszenia i później wobec czarownic nie stosujemy miłosiernego uduszenia. Pozwolę sobie zacytować: na równinie zwanej klepiskiem hiszpańskim już rozpalono stos. Z góry wydawał się słabo widoczny w promieniach południowego słońca. Katarzy i Ci, którzy ich bronili schodzili wolno z Montsegur. Dobrzy ludzie byli spokojni. Więcej niepokoju przejawiali Ci, którzy byli ich współtowarzyszami, którym przecież nic nie groziło. W miarę zbliżania do klepiska widać było dużą liczbę biskupów i towarzyszącego im kleru oraz zbrojnych. W końcu Katarzy stanęli przed stosem, było południe. Nagle jakby na niewidoczny sygnał wszyscy skoczyli w płomień. Kobiety polami sukni zakrywały dzieci i niemowlęta. Współczucie i rozpacz mieszało się we mnie z nienawiścią i chęcią zemsty na oprawcach. A przecież Katarzy uczyli mnie tak długo, że na przemoc i nienawiść trzeba odpowiadać miłością. Potrafi to chyba tylko Katar. Doskonały. Nagle usłyszałem śpiew zaintonowany przez biskupów i kler. Podczas gdy na stosie ginęli ludzie, oprawcy śpiewali Te Deum, hymn na chwałę Boga.
Taka to pieśń katarska, taka to baśń historyczna, taka legenda, taki to fakt. Nie jestem Katarem i nie potrafię nie czuć odrazy. Nie potrafię klękać dziś przed tymi bestiami, dla których życie ludzkie nie znaczy nic. Być może też płonęłam na stosie, być może. Wierze, że Bóg rozpozna swoich i że rozpuści to w miłości.
Monika Irsmanbet