Już pięć razy życie znikało z naszej planety i to prawie całkowicie, bo w dziewięćdziesięciu procentach. Najczęściej chodziło o uderzenie komety, czyli można powiedzieć, że była to katastrofa z przyczyn naturalnych. Planeta oczyszczała się w taki radykalny sposób, a życie odradzało się na nowo z tych dziesięciu procent istnień które przetrwały. Czy tak było na pewno? Cóż, musimy polegać na naukowcach, którzy swoim szkiełkiem i okiem badają rzeczywistość. Niestety, w nauce także nic nie jest pewne, bo prawie wszystkie fakty, aksjomaty i twierdzenia po jakimś czasie okazują się nieprawdą. Nawet wielki Einstein podobno się mylił i to nie raz! Kwestionował istnienie fal grawitacyjnych czy czarnych dziur na przykład. Czy dziś ktoś to kwestionuje?
Musimy zatem zdawać sobie sprawę, że każdy ekspert, który wypowiada się o czymś na zasadzie: wiem na ten temat wszystko – jest głupcem, jak twierdzi profesor od fizyki kwantowej Andrzej Dragan. Nauka niczego nie udowadnia, nauka najwyżej może coś podważyć, bo niczego nie ma „na pewno”. Czy zatem możemy uznać, że na pewno pięć razy życie znikło z naszej planety? Nie możemy mieć takiej pewności, opierając się na nauce, pozostaje zatem wiara. Przyjąłem tę wiadomość na wiarę do mojego matriksa, zdając sobie sprawę, że wszystko w nim jest złudne. Czy równie złudna jest prognoza o szóstym kataklizmie, który tym razem nie będzie „naturalny”, bo wywołamy go sami?
Wszystko jest możliwe, bo rozwój najwyraźniej ma kierunek duchowy, energetyczny, a nie materialny. W moim duchowym matriksie czuję to doskonale, dlatego perspektywa szóstej globalnej katastrofy nie martwi mnie ani trochę. Z zaciekawieniem jedynie obserwuję poczynania władzy, która nas do takiej katastrofy popycha coraz silniej. Ostro, wręcz karykaturalnie widać to w naszym ukochanym i umiłowanym kraju, który nie wiadomo kiedy stał się kolejnym stanem USA. Chwilowo, bo takich krajów noszących przez jakiś czas miano 51-ego stanu było wiele, ale po pewnym czasie Amerykanie zostawiali tam tylko zgliszcza. Tu i teraz jesteśmy takim nieformalnym stanem, ale wciąż formalnym członkiem Unii Europejskiej.
Dlatego tak bardzo zabolały Wodza słowa prezydenta Macrona, że Europa powinna posiadać prawdziwą armię dla ochrony przed Chinami, Rosją, a nawet przed Stanami Zjednoczonymi. W obliczu Rosji, która znajduje się przy naszych granicach i która udowodniła, że może być groźna, musimy mieć Europę, która się broni bardziej sama, w sposób bardziej suwerenny, nie będąc tylko zależną od Stanów Zjednoczonych. To nie są puste słowa, bo już w czerwcu w ćwiczeniach pod dowództwem Luftwaffe wezmą udział żołnierze z 18 państw. Ponad 200 samolotów i ok. 10 tys. żołnierzy będą bawić się w wojnę wśród naszych pól wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem!
Nie wiem, jak taka europejska armia ma się do naszej, którą tworzy Mariusz Błaszczak i jak sam zapewnia, ma być najsilniejszą armią lądową na Starym Kontynencie. W końcu wydajemy na obronność 2,34 proc. PKB! Jesteśmy w czołówce krajów zbrojących się na potęgę, więc nie powinniśmy się dziwić, że nie ma pieniędzy na służbę zdrowia, szkoły, rolnictwo itd. Wszystko dla wojska, możliwe, że znów będziemy oddawać pierścionki i rodzinne srebra na taktyczną broń sprowadzaną z USA, rzecz jasna. Z tym że ja nie oddam ani guzika, żeby było jasne! Chyba że sami wezmą. Ale po co im mój guzik?