Zapewniam, że wszystkim chętnym wysłałem prezent świąteczny, ale zapewne nie wszyscy go otrzymali. Na przykład ci, którzy wpisali błędnie swój adres mailowy i dostałem zwrotkę „delivery failed” lub ich skrzynka była przepełniona. A także ci, którzy swoją chęć otrzymana prezentu wypisywali gdzieś na FB, mailem lub na priv. Przepraszam, ale to nie działa, proszę państwa! Gdy przychodzę zmęczony po sesjach, czasami bardzo wyczerpujących, nie biegam po różnych internetowych miejscach, żeby zbierać adresy tych, którym nie chciało się zrobić tego na mojej stronie. To nie jest ani trudne, ani skomplikowane, wystarczy tylko zmienić swoje stare nawyki i przestać myśleć: zawsze wpisywałam na FB, albo wysyłałam, maila to niech mnie Staś szuka.
Mój zbiór PDF- ów jest bogaty i w dalszym ciągu będę je wysyłał, ale tylko dla tych, którzy wyrażą chęć NA MOJEJ STRONIE. Wyłącznie. Proszę o trochę empatii dla starszego pana, bo ja chcę się z Wami dzielić wszystkim, co wiem i co mam, ale nie utrudniajcie mi tego. A robią to nagminnie ci wszyscy, którzy ulegają swoim starym nawykom.
Ot taki gorący przykład: Mam sesję hipnoterapii, do której muszę się przygotować, opracować indywidualnie, potem odpowiednio się ubrać, wziąć materiały i klucze, dojść do gabinetu, otworzyć go, sprzątnąć i… czekam. Nie ma umówionego patienta. Po jakimś czasie dostaję sms: przepraszam, ale nie dojadę. Źle się czuję, nie zdążyłam na pociąg, pokłóciłam się z mężem, nie odpalił mi samochód… Treścią tego typu sms-ów mógłbym wypełnić kilka stron, ale zawsze chodzi o jedno: nieliczenia się z nikim! Gdybym taki sms dostał wcześniej, mógłbym wziąć innego oczekującego patienta. Przecież chodzi o cierpiących ludzi, schorowanych, którzy czasami nie mogą doczekać się na swoją sesję, nie ma przecież tych sesji dużo. Nie pracuję i nie mam zamiaru pracować każdego dnia od rana do nocy, bo wtedy będzie to już tylko komercja, a nie terapia. Ja biorę odpowiedzialność za to co robię, za to co myślę i czuję – również, ale widzę, że to nie jest powszechne.
Drugi przykład: jadę tramwajem do Centrum. Tramwaj pełny, wszyscy w maskach oprócz mnie. Nikt mi nie zwraca uwagi, nie licząc głosu z głośnika przypominającego namolnie o obowiązku zakrywania ust i nosa. W pewnym momencie nie wytrzymałem i wygłosiłem emocjonalny monolożek, w moim stylu rzecz jasna, na temat noszenia namordników teraz, właśnie teraz. Nikt się nie odezwał, pasażerowie zaczęli patrzeć w okno, pod nogi, nawet na sufit, ale maski nikt nie zdjął!
Trzeci przykład: skończyła mi się ważność jednego dokumentu, więc umówiłem się telefonicznie na wizytę w gminie, bo inaczej nie można. Wchodzę! Urząd wygląda jak Kijów podczas oblężenia. Wszędzie sznurki, szlabany, barierki, zapory i ludzie czekający w dystansie społecznym i namordnikach. Staję na końcu kolejki, bez maseczki rzecz jasna, i pytam, za czym kolejka ta stoi. – Aż przyjdzie pani albo pan i poprosi. – I spod szmat na twarzach słychać narzekania, żale, pretensje, a nawet przekleństwa na taki rodzaj obsługi. Czy oni nie zdają sobie sprawy, że jest tak jak jest, bo niczego od urzędasów nie wymagają, tylko pokornie ślinią się pod maseczkami? – Proszę państwa – mówię – najpierw zdejmijcie te namordniki i żądajcie swojego, nie proście. – A to nas nie obsłużą bez maseczek. – No to patrzycie, ja jestem bez maseczki!
Wyszedłem z kolejki, podszedłem do barierki, przestawiłem ją, ruszyłem korytarzem do odpowiedniego pokoju, wszedłem tam, przedstawiłem się, urocza dziewczyna obsłużyła mnie sympatycznie i szybko, i to ona przeprosiła, że jest w masce, ale boi się, żeby jej nie wyrzucili z roboty. Gdy wychodziłem z gminy, ci sami ludzie wciąż stali w kolejce i patrzyli na mnie niezbyt sympatycznie. Czy podobnie jak ci, którzy prosili o PDF z okazji Dnia Kobiet nie na mojej stronie i dlatego go nie dostali?