Skoro nasze nieciekawe doświadczenie może się komuś przydać, podzielę się nim zatem. Był drugi dzień świąt, gawędziliśmy sobie przy herbatce i nagle moja mała żonka zaczęła mówić w jakimś niezrozumiałym języku. To było nawet zabawne, ale wiedzieliśmy, że to może być sygnał czegoś poważnego. Jeśli zdarzy Wam się coś takiego i nie będziecie w stanie wypowiedzieć się zrozumiale i dobierać właściwych słów nie lekceważcie tego. My tego nie zlekceważyliśmy, chociaż Henia czuła się dobrze, a incydent trwał zaledwie jedną, może dwie minuty. Zadzwoniliśmy na pogotowie.
O dziwo panowie ratownicy przybyli naprawdę szybko i natychmiast zajęli się testowaniem. Byli zniesmaczeni, że domownicy nie są zastonkowani, ale uciąłem dyskusję, mówiąc, że wiara nam nie pozwala. – Jaka? – zapytali. – A o to akurat panowie nie mogą pytać – odpowiedziałem i poradziłem zająć się żoną. Zaczęli od wpychana patyka do nosa i zrobili to tak dokładnie, że do tej pory żonie cieknie przezroczysty płyn. Uszkodzili jej śluzówkę, po prostu. Standardowe badanie wykazało niezłą kondycję żony, ale panowie obawiali się, że incydent może się powtórzyć, więc zdecydowali się zawieść żonę na izbę przyjęć znanego stołecznego szpitala. – Co prawda swoje musi odsiedzieć – ostrzegali – jakieś 24 godzin, ale gdyby co… będzie miała profesjonalną opiekę.
Okazało się, że nie było aż tak tragicznie, zaledwie w ciągu trzech godzin zrobiono jej jeszcze raz test covidowy, tomograf i podstawowe badania, z których wyszedł im albo mały wylew, albo udar. Dlatego zaproponowano jej pobyt na oddziale neurologii szpitala, którego sama nazwa wzbudza respekt, podziw i natychmiastowe wyzdrowienie. Prawda, że cudownie? Niech żyje służba zdrowia! Nazajutrz, w poniedziałek zrobiono pozostałe badania i postawiono ostateczną diagnozę: mały udar niedokrwienny. Praktycznie więc żona powinna wyjść do domu, bo żadnego leczenia nie zastosowano. Niestety procedury nie przewidują zwolnienia pacjenta po udarze, jeśli nie ma wykonanych badań: Holtera i echa serca. Problem w tym, że Holtera i echo serca robią na kardiologii, piętro niżej, a to w naszych warunkach jest dalej niż z Ziemi na Księżyc.
We wtorek badań nie zrobiono, w środę i czwartek także, a więc żona wyspała się za wszystkie czasy. Karmiono ją (przyzwoicie) i pilnowano, żeby przy wyjściu na korytarz miała założoną maseczkę. To wszystko. Codziennie sprawdzano temperaturę i namawiano do przyjęcia szczypawki. W piątek, jak zapewne pamiętacie, był Sylwester, chcieliśmy go spędzić razem, ale niestety kardiologia nie chciała go spędzić z neurologią i powiedziano, że Holter będzie zrobiony dopiero w poniedziałek. Tym sposobem pierwszego w życiu Sylwestra spędziłem sam, bo dzieci wyjechały na balangę do przyjaciół. W poniedziałek Holtera też nie zrobiono, jak to po Nowym Roku, ale we wtorek i owszem. – To już mogę wyjść? – ucieszyła się żona, ale pani ordynator osadziła ją jednym słowem: – Musimy mieć opis! – No tak, ale kiedy będzie ten opis? W czwartek jest święto Trzech Króli!
– Po długim weekendzie zapewne. – Czyli będę mogła wyjść dopiero w poniedziałek? – upewniała się żona. – A pole serca? – zagrzmiała pani ordynator! – To ile będę musiała jeszcze czekać na pole serca? – Jeszcze tydzień, może dwa! – odpowiedziała pani doktor, a żona zadzwoniła do mnie z pytaniem – Co mam robić, bo wygląda na to, że wrócę dopiero z bocianami, gdzieś przed Wielkanocą! – Wypisz się na własne żądanie – poprosiłem i tak właśnie zrobiła, prosząc o przysłanie wyników Holtera na maila. Naraziła się tylko na zniesmaczone spojrzenia zespołu i rzeczywiście, do dziś dnia wyników badania nie przysłano. Nie pokuszę się o pointę w rodzaju, po co trzymać zdrową kobietę na oddziale bez leczenia prawie dwa tygodnie, skoro podobno nie ma miejsc w szpitalach?! Pointa będzie dużo gorsza, bo to dopiero pierwsza część historyi. Drugą, o badaniu echa serca w prywatnym gabinecie sławnego kariologa opiszę w piątek. Zgoda?